Bieszczadzka jesień potrafi wyciszyć i uspokoić rozszalałe po wakacjach serca.
W życiu musi być równowaga, więc wprost z szalonych wakacji na Zakynthos wyruszyliśmy „odpocząć” w Bieszczady. Idealne dopełnienie i totalny kontrast! Na greckie wojaże wyruszyliśmy w szóstkę, w Bieszczady dotarliśmy już tylko w czwórkę. Jeśli jesteście ciekawi co spotkało nas podczas wakacji zapraszamy do lektury artykułów: „Kalimera greckie wakacje”, „Ekipa z Zante shore” oraz „Bye, bye Zakynthos.”
Powitała nas senna i mglista sceneria. To był mój pierwszy wypad w te tereny i bardzo chciałam zmierzyć swoje odczucia w porównaniu do Tatr i Pienin, ale góry nie dały się zbyt gruntownie obejrzeć. Za to otulił mnie zgoła inny klimat – wcale nie typowo górski, ale raczej kojarzący mi się z mazurskim. Wszędobylskie łódeczki, szanty unoszące się w powietrzu, świeże ryby.
Podróż w Bieszczady odbyła się na następny dzień po powrocie z Zakynthos, dlatego mieliśmy niewiele czasu na odnalezienie bazy wypadowej. Poszliśmy trochę na skróty i wykorzystaliśmy możliwość zakupów grupowych i naprawdę fajnie trafiliśmy. Pensjonat „Szeptucha” w Polańczyku zauroczył nas swoim baśniowym klimatem, przytulnością i smacznymi, domowymi posiłkami.
Bieszczady intrygują tajemniczymi opowieściami o szeptuchach.
Szeptucha to uzdrowicielka ludowa, która uzdrawia ziołami i modlitwami, które „szepcze”. Leczy choroby, odpędza zły urok, ale jej moc działa tylko na tych, którzy wierzą, że jej rytuały potrafią zdziałać cuda. Jeśli wybieracie się nad Solinę i szukacie odpowiedniego miejsca – ten pensjonat na pewno Was oczaruje. Niezwykle miła atmosfera, ciepli ludzie, wspaniała obsługa. Pozdrawiamy Pana Tomka, który nie tylko zawsze raczył nas dobrymi radami i uśmiechem, ale również nie straszne mu były nasze zachcianki.
Bieszczadzka jesień powinna być rozgrzewająca i aromatyczna.
Razem z panią, która gotowała pyszne obiady, stanęli na wysokości zadania i przygotowali dla nas wymarzone grzane piwo według naszych wytycznych i preferencji, które jak się okazało, było dla nich pewnego rodzaju nowością. I fajnie! Mam nadzieję, że zagości ono w jesienno-zimowym menu pensjonatu.
Jak spędziliśmy te kilka bieszczadzkich dni? Jeździliśmy na rowerach, chodziliśmy po górach, odwiedzaliśmy polecane miejsca. Czerpaliśmy energię z ciszy i przyrody. Podglądaliśmy żubry w rezerwacie, polowania żbika i pasące się konie huculskie. W schronisku „Chatka Puchatka” na Połoninie Wetlińskiej zjedliśmy przepyszny żurek. I w tym wszystkim niestraszne nam były mgły, mżący od czasu do czasu deszcz, ani jesienny chłód.
Bieszczady kontemplowałam z moją przyjaciółką i naszymi mężami. Romantyczny klimat tej podróży, nie przeszkodził nam w pstryknięciu sobie przyjacielskiego selfie oraz buszowaniu po lokalnych sklepikach z rękodziełem.
W restauracji pensjonatu „Szeptucha” raczono nas klimatyczną muzyką w tle. Od szant do poezji śpiewanej. Przypomniały mi się stare czasy obozu harcerskiego w Szarym Dworze i śpiewane przy ognisku i dźwiękach gitary piękne pieśni. Pomiędzy nimi usłyszałam piosenkę, która szczególnie mocno przeniosła mnie w tamte czasy i wzbudziła we mnie wzruszenie, dlatego wrzucam Wam ją poniżej. Niech bieszczadzka jesień Was zaczaruje!